PHOTO DIARY


Wpis powstał we współpracy z SENSUM MARE, Muno Puzzle i Plener Istebna oraz zawiera

autopromocję mojej marki - agencji kreatywnej CRÉAMA Studio 

 

Jakże szalony to był miesiąc! Przechodzący z jednego wyjazdu w drugi, z przerwą na pranie i przepakowanie walizki. Patrząc teraz na to z perspektywy kanapy, na której właśnie siedzę, z kubkiem herbaty w dłoni, zastanawiam się, jak udało mi się zmieścić to wszystko w cztery tygodnie. Podobno im więcej mamy do zrobienia, tym więcej potrafimy zrobić - i chyba coś w tym jest. Najwyraźniej monotonia mi nie służy, a mała dawka kontrolowanego chaosu działa na mnie lepiej niż niejeden plan w Excelu. Może powinnam częściej fundować sobie taki przyjemny (choć nieco wyczerpujący) rollercoaster.

 

Jak powiedział kiedyś Paulo Coelho: „Podróże nie kończą się nigdy, dopóki istnieje choć jedno wspomnienie, które warto przywołać.” I właśnie tak czuję, patrząc na minione tygodnie.

 

Październik był dla mnie niczym sprawdzian z organizacji i powiew świeżego powietrza w jednym. Jestem ogromnie wdzięczna, że udało mi się odwiedzić tyle wspaniałych miejsc - i to jesienią! Góry wyglądały jak z filmowego kadru, morze zachwycało spokojem bez tłumów, a służbowy wypad do stolicy (choć zdecydowanie zbyt krótki) był idealnym zwieńczeniem miesiąca.

 

Listopad zapowiada się spokojniej, przynajmniej w teorii - może w końcu uda mi się trochę zwolnić i zebrać siły przed grudniowym wypadem. Ale nie zapeszajmy... bo ostatnim razem, kiedy to powiedziałam na głos, plan runął jak domek z kart. Zatem - zaparzcie sobie kubek gorącej herbaty, owińcie się kocem i chodźcie ze mną w małą retrospekcję października.

A LITTLE POSTCARD FROM THE BALTIC SEA AND MY LOOK OF THE DAY


Artykuł zawiera linki afiliacyjne. 

 

sztuczne futerko / faux fur – kupione w lokalnym sklepie (bought locally)

spodnie // trousers – MANGO (podobne tutaj)

buty // shoes – Adidas Spezial

torebka // bag – Ryłko

 

Jednym z moich małych marzeń było zobaczyć nasze morze w jesiennej krasie - bez parawanów i tłumów turystów. Zamiast tego - z kubkiem gorącej herbaty w dłoni, wśród mieniących się kolorami liści, szumu fal i tej charakterystycznej, chłodnej bryzy, która sprawia, że sweter staje się najlepszym przyjacielem człowieka.

 

Tak się szczęśliwie złożyło, że wesele ściągnęło całą naszą rodzinę do Trójmiasta, dzięki czemu mogłam w końcu spełnić to skrycie odkładane marzenie. I cóż mogę Wam powiedzieć – było pięknie! Naprawdę pięknie. O tym, że jesień potrafi być malownicza, mówić nie trzeba, ale w połączeniu z panoramą Bałtyku wygląda wręcz jak kadr z filmu. Gdańsk, Sopot, Gdynia - każdy z tych zakątków miał w sobie coś nostalgicznego, coś co sprawiało, że spacerując po plaży, człowiek na moment zapominał o wszystkim innym.

 

Były długie spacery brzegiem morza, przemoknięte buty, kilka nieudanych prób zrobienia idealnego zdjęcia z latającą mewą w tle i sporo śmiechu, bo jak inaczej, gdy wiatr robi z włosów małe tornado.

 

Tych kilka dni było wyjątkowych. A choć wszystko co dobre ma to do siebie, że mija zbyt szybko, to zostają wspomnienia – te, które rozgrzewają serce w chłodne dni. I oczywiście kilka fotografii, które będą mi przypominać o tych nadbałtyckich, jesiennych spacerach i o tym, że marzenia – nawet te najmniejsze naprawdę warto spełniać.

 

JESIEŃ W BESKIDACH: KRÓTKA RELACJA Z NASZEGO POBYTU W "PLENER ISTEBNA"


Zaproszenie Plener Istebna.

Zawsze każdemu powtarzam, że jeśli planuje wypad w góry, to najlepiej zrobić to jesienią. I mówię to z pełnym przekonaniem – nie dlatego, że to moja ulubiona pora roku (choć to też prawda), ale dlatego, że jesień w górach to spektakl. Różnorodność kolorów wydobywa głębię ze wszystkich wzniesień, której nie da się zobaczyć wiosną czy latem.  Ta mieszanka kolorów sprawia, że nawet najprostszy szlak wygląda jak kadr z filmu. I nie, to wcale nie jest przesada.

 

Mówi się, że lato w górach jest najpopularniejsze, ale szczerze? Jesień wygrywa spokojem. Szlaki są puste, natura jakby trochę cichsza, a herbata z termosu smakuje jak najlepszy napój świata, jeśli wypija się ją gdzieś na drewnianej ławce z widokiem na dolinę. Kilka lat temu mieliśmy okazję zobaczyć Tatry w jesiennej aurze (relację z tamtego wyjazdu znajdziecie tutaj). Tamte wspomnienia zostały ze mną do dziś – może dlatego tak bardzo zatęskniłam za górami.

 

Tym razem ruszyliśmy w rodzinne strony mojego męża – w Beskidy, a dokładniej do Istebnej, która razem z Jaworzynką i Koniakowem tworzy słynne Trzy Kopce. To miejsce ma swój klimat – trochę dziki, trochę nostalgiczny, bardzo prawdziwy. Tu wciąż żywe są góralskie tradycje, a ludzie mają w sobie tę serdeczność, której próżno szukać w dużych miastach.

 

Pamiętam, jak jakieś dwa miesiące temu pokazałam mojemu mężowi domki Plener Istebna. Powiedziałam wtedy: „Musimy tam jechać jesienią!”. I chyba rzeczywiście coś w tym było, bo kilka tygodni później dostałam wiadomość od właścicieli – z zaproszeniem na weekend. Przypadek? Nie sądzę. Spakowaliśmy więc walizki i ruszyliśmy na małą rodzinną przerwę od codzienności. I było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam – cisza, góry otulone mgłą, poranki w ciepłych skarpetach i wieczory spędzone razem. Domek okazał się bardzo przytulny i świetnie wyposażony – nawet planszówki się znalazły. Na pierwszy ogień poszło oczywiście klasyczne Grzybobranie, bo przecież nic tak nie budzi zdrowej, rodzinnej rywalizacji jak walka o muchomora i kurkę w papierowym koszyku ;).


THE LOOK: JESIEŃ W STYLU ENGLISH COTTAGECORE


Artykuł zawiera linki afiliacyjne. 

 

Sweter & legginsy // knitwear & leggins – H&M (stara kolekcja)

Kurtka // jacket – H&M

Kozaki // boots – Gino Rossi (podobne tutaj – link)

 

W poszukiwaniu prawdziwego ducha jesieni, dotarliśmy w jedno z naszych ulubionych miejsc. O „Ranczu Cieńków” pisałam Wam już nieraz. To miejsce położone w Wiśle z wyjątkowo malowniczym widokiem, do którego można dotrzeć zarówno samochodem oraz wejść pieszo. Polecam Wam tutaj zajrzeć – zwłaszcza jesienią. Do koszyka zapakowaliśmy termos z herbatą – tego dnia było dosyć chłodna a na miejscu zastał nas deszcz. Na szczęście w samochodzie zawsze mam parasol, więc pogoda nam nie straszna.

 

Pakując walizkę (spędziliśmy w okolicy 48 godzin, ale o tym gdzie się zatrzymaliśmy opowiem Wam w kolejnym wpisie), włożyłam do niej mój standardowy zestaw – legginsy, golf, skórzane kozaki i pikowaną kurtkę, która wpisuję się w klimat angielskiej wsi. Wypatrzyłam ją jakiś czas temu w H&M (znalazła się też w ostatnim zestawieniu stylizacji na jesień – link) i sprawdza się świetnie.

 

Choć mój zestaw był bardzo prosty, to właśnie takie klasyki najlepiej oddają klimat stylu English cottagecore, który w ostatnich latach powrócił do łask – najpierw niepozornie na Pintereście a później na wybiegach i w kolekcjach sieciówek. Cottagecore to w gruncie rzeczy tęsknota za prostotą życia blisko natury – ciepłe swetry, pikowane kurtki, kalosze, herbaty w termosie, kosze piknikowe, stare kamienne domy z kominkiem i życie bez pośpiechu. Inspiracje pochodzą wprost z brytyjskiej wsi – tej znanej z powieści Jane Austen i filmów z pięknymi krajobrazami Yorkshire czy Cotswolds. To nie tylko estetyka, ale trochę stan ducha – celebrowanie prostoty i odnajdywanie przyjemności w zwyczajnych momentach.

PHOTO DIARY


Jesień to dla mnie szczególny czas. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy właściwie narodziła się we mnie ta miłość do tej barwnej pory roku. Kiedy dla większości oznacza ona pożegnanie z letnią beztroską, upałami i długimi dniami, dla mnie to ukochana melancholia, ciepłe swetry i dzbanki herbaty pite w blasku świec. Nie zawsze jednak tak było. Myślę, że pewne rzeczy przychodzą z wiekiem – stajemy się bardziej sentymentalne, cieszy nas kawa w ulubionym kubku i dobrze znana codzienność. Zaczynamy dostrzegać życie z zupełnie innej perspektywy.

Nie pamiętam jednak, kiedy nastąpił ten przełomowy moment. Może to życie w krainie parasolek i wiecznego deszczu nauczyło mnie, że pogoda to tylko tło – zbyt nieprzewidywalna, by dostosowywać do niej plany. A jesień sama w sobie jest piękna –trzeba ją tylko dostrzec. Wtedy nawet deszczowy dzień z parasolem w dłoni nabiera zupełnie nowego znaczenia.

No dobrze, ale może wystarczy już tych wyświechtanych banałów rodem z romantycznych powieści. Wrzesień, choć zaczął się u nas z przytupem, wesołą aurę utrzymał tylko przez połowę miesiąca. Drugą spędziłam w łóżku, po tym jak dopadła nas choroba. Na szczęście wracam już do formy i próbuję odkopać się ze wszystkich zaległości, dlatego z wielką przyjemnością zapraszam Was na małe podsumowanie tych minionych tygodni września.

Instagram

FOLLOW @OFSIMPLETHINGS ON INSTAGRAM
© 2019 OF SIMPLE THINGS | All rights reserved. Contact